Moje wspomnienia o ojcu – Szczepanie Morawskim, który został zamordowany w kwietniu 1940 roku przez NKWD strzałem w tył głowy
Wspomnienia moje oparte są o wiadomości przekazane mi przez moją mamusię (zmarłą w 1988 roku) oraz opowiadania najstarszego brata – Michała Morawsiego. Mój brat po wojnie często rozmawiał z mamą, ale nas, młodsze rodzeństwo w tę rozmowę nie angażowano. Często, gdy już jako matka jechałam na wakacje, to zawsze spędzaliśmy ten czas właśnie z moją mamą w Bolesławcu u siostry – Ludwiki Morawskiej. Tu właśnie w wolnych chwilach pytałam mamę o tatusia, o przeszłość. Mama odpowiadała chętnie, ale krótko, bo każda rozmowa kończyła się płaczem. Moja mama bardzo często płakała.
Wspomnienia moje oparte są o wiadomości przekazane mi przez moją mamusię (zmarłą w 1988 roku) oraz opowiadania najstarszego brata – Michała Morawsiego. Mój brat po wojnie często rozmawiał z mamą, ale nas, młodsze rodzeństwo w tę rozmowę nie angażowano. Często, gdy już jako matka jechałam na wakacje, to zawsze spędzaliśmy ten czas właśnie z moją mamą w Bolesławcu u siostry – Ludwiki Morawskiej. Tu właśnie w wolnych chwilach pytałam mamę o tatusia, o przeszłość. Mama odpowiadała chętnie, ale krótko, bo każda rozmowa kończyła się płaczem. Moja mama bardzo często płakała.
Mój tatuś – Szczepan Morawski był synem młynarza w Bucniowie. Miał czterech braci: Mariana, Karola, mój tatuś – Szczepan i Stanisław. Gdy Stanisław miał kilka lat, umiera im mama (moja babcia - Katarzyna Morawska).
Dziadek po pewnym czasie ożenił się i urodził się jeszcze jeden brat taty – Władysław. Mój Tatuś urodził się 24 kwietnia 1894 roku w Bucniowie, w powiecie tarnopolskim.
Bardzo ciekawe jest to, w jaki sosób moja mama poznała tatę: opowiadając o tym uśmiechała się i płakała. Poznali się na ślubie i weselu najstarszego brata mojego taty (Mariana Morawskiego) z najstarszą siostrą mojem mamy (Marcelą Sztangret). Moja mama miała wtedy 13 lat, a mój tatuś – 20. Tatuś po latach podobno wspomina, że oto poznał szczupłą, wsyoką dziewczynkę – moją mamę. Posadził ją na kolanach I zapytał, czy będzie na niego czekać, ale dodał, że to potrwa długo, bo on musi wstąpić do służby wosjkowej (która w zaborze austriackim trwała 7 lat). Mamusia spłoszona, ale jednak odpowiedziała, że będzie czekać. Po siedmiu latach przyjeżdża tatuś, odwiedza brata w Jarczowcach. Tam spotyka się z moją mamą I po kilku miesiącach zawierają małżeństwo.
Małżeństwo moich rodziców zamieszkuje w Tarnopolu. Tato zajmuje sie sprawami etyki policjantów, pracuje w kancelarii. Przypomina mi się, jak mama opowiadała o tym, jaki tato był dobry: zanim jeszcze się poznali tato podczas jednej ze swych odwiedzin u ojca i macochy spostrzega złe traktowanie namłodszego brata - Stanisława przez macochę. Postanawia go zabrać do siebie i wykształcić. Stanisław kończy gimnazjum, a później kurs policyjny i zaczyna pracować na komendzie razem ze swoim bratem. Tam też poznaje swoją żonę – jest nią młodsza siostra mojej mamy. Tat oto powstaje wielki klan Morawskich (trzech braci Morawskich i trzy siostry Sztangret).
Teraz napiszę kilka słów o sobie. Urodziłam sie 9 lipca w 1938 roku w Tarnopolu. Mieszkalismy w jednej kamienicy z moją ciocia Marią Morawską, żoną Stanisława, na ulicy Tarnowskiego 9. Mój tatus był bardzo dobrym człowiekiem i bardzo wierzącym, szanowany przez kolegów. Kochał mamusię i nas dzieci. Moich braci bardzo kochał ale dużo od nich wymagał; musieli dobrze, sie uczyć, samodzielnie się ubierać od najmłodszych lat. Wieczorem sprawdzał czy obuwie jest dokładnie wymyte i wypastowane. Musieli pomagac mamusi w pracy domowej, jak i w wychowaniu młodszego rodzeństwa. Sam dawał im przykład - nim wyszedł do pracy, dostarczał wszelkie potrzebne zakupy. Po powrocie z pracy razem z braćmi wykonywali wspólnie każdą pracę: przygotowanie drewna na opał, dostarczanie wody itp. Dziewczynki traktował ulgowo, bo jak zawsze mawiał , że w swoim życiu mogą mieć różne trudności. I tak się stało jak tatuś przewidział...
Byłam też ciekawa jakie były relacje między mną a tatą gdy miałam rok. Te wiadomości przekazywała mi najstarsza siostra – Maria Lisowska. To właśnie wiem od siostry, że gdy miałam roczek i gdy zbliżała się pora powrotu taty z pracy, to moja mama zawsze mnie stroiła i wstawiała między szybami na oknie (dawniej okna skłądały się z podwójnych szyb). Ja bardzo się cieszyłam, a tatuś wracając udawał, że mnie szuka... potem tulił do siebie (mówił, że byłam jego lalką). W wychowaniu mnie pomagała moja siostra – Maria. Po powrocie ze szkoły, po odrobieniu lekcji zajmowała się mną, woziła na spacer, a obok wózka był brat józef ur. w 1936 roku (on to umarł na Uralu, tam zatruła się cała moja rodzina grzybami, Józio tego nie wytrzymał).
Tak powoli kończy sie sielanka naszej rodziny. Jest koniec sierpnia 1939 roku. Mamusia jak zawsze przygotowuje dzieci do szkoły (bardzo ładnie szyła, ubierała całą rodzinę we własne wyroby – mundurki szkolne, ubranka, płaszczyki i wszelkie wyroby z włóczki). Jest 1 września 1939 rok wiadomo – wybucha druga wojna światowa. Dzieci nie idą do szkoły, tatuś chodzi codziennie do pracy. mama płacze denerwuje się, bo za 4 miesiące ma urodzić sie dzieciątko (w grudniu). Tatuś też to bardzo przeżywa. Ta sytuacja trwa do 17 wrześńia 1939 roku. Nasz kochany Tarnopol został zajęty przez wojska sowieckie. Od razu tego dnia aresztowano mojego tatusia Szczepana Morawskiego i jego brata Stanisława. Z tego co wiem wszyscy pracownicy komendy wojewódzkiej policji w Tarnopolu zostali tego dnia aresztowani przez NKWD. Po kilku dniach nastapił przemarsz przez główną ulice miasta wszystkich aresztowanych policjantów; był wśród nich mój ojciec i stryj.
Tego dnia moja mama z całą rodziną i ciocia widziały naszych ojców ostatni raz. Mój tata i stryj oraz wszyscy pracownicy maszerowali koło naszej kamienicy w kierunku granicy sowieckiej ubrani w letnie mundury i obuwie. Mama nie miała możliwości ani porozmawiać z tatą , ani przekazania mu ciepłego obuwia, które wzięła w tym celu ze sobą. Policjanci maszerowali pod eskortą żołnierzy sowieckich, którzy byli uzbrojeni. Jeden z nich widząc podchodzącą mamę do tatusia, odtrącił ją bronią. Tatuś tylko sie oglądnął i dłużej na nas patrzył – ostatni raz nas widział...
Jeżeli chodzi o losy mojego ojca i stryja, były nieznane. Po aresztowaniu tatusia i stryja mama i ciocia uciekły z całymi rodzinami do wsi jarczowce do swojej matki a mojej babci. W grudniu mama bardzo chorowała, tam też na świat przyszedł mój najmłodszy brat - Adam (ur. w 1939 roku 21 grudnia). Mama cały czas płakała, myślała o naszym tatusiu i o nas. Ale babcia, już niewidząca, przekazała mamie, że musi być twarda i że tylko modlitwa da jej zdrowie.
Z relacji mamusi wiem że 10-go lutego (dzień mrożny - 40 stopni) rano, 1940 roku, wtargnęli do naszego mieszkania w Jarczowcach sowieci i ukraińcy. Mama otrzymała polecenie natychmiastowego wychodzenia z domu. Mały braciszek Adaś miał tylko 6 tygodni; bardzo płakał. Jeden z obecnych tam żołnierzy sowieckich widząc jaka jest sytuacja, pomógł spakować się i pozwolił zabrać ze sobą trochę żywności. Wsadzono nas na sanie, w tym również mojego chorego i sparaliżowanego stryja, Mariana Morawskiego, brata mojego tatusia. Stryj Marian już drugi raz wędruje na Sybir – w czasie I wojny światowej udaje mu sie uciec. Po powrocie został sparaliżowany. Tym razem na desce wynieśli go i położyli na saniach. Zawieźli nas do najbliższej stacji i załadwali do wagonów towarowych. Wywieziono nas do obozu pracy w środkowym Uralu do miejscowości Kirianów, jurłowski rejon, woj. mołotowskie (wywieziono 45 osób z rodziny z miejscowości Jarcowce- od babci).
W jednym wagonie znalazła się cała rodzina i krewni (45 osób). Po miesiącu dojechaliśmy do środkowego Uralu i zamieszkaliśmy w jednym starym baraku w lesie - pilnowani przez sowietów. Sprawa Syberii to inny temat, bo tam miałam już 4 lata i trochę pamiętam: śmierć brata józefa (6 lat), cioci Marceli. pożegnanie się z bratem Michałem i kuzynem Janem, którzy wstąpili do Armii Kościuszkowskiej. Pamiętam, że było bardzo zimno (- 50o), byliśmy głodni. Zapamniętałam to na całe życie i nigdy tego nie zapomnę. Mama i ciocia oraz starsze rodzeństwo wychodziło do lasu do pracy, a my dzieci jeszcze leżeliśmy w barłogu (słoma na deskach), a na środku leżała sucha skórka chleba. Więc wszystkie chude rączki rzuciły się na ten chleb, ale mama zatrzymała nas, bo to była skórka Adasia (on z wyczerpania nie zjadł). W ogóle mój najmłodszy brat nie chodził 3 lata, nie miał ząbków ani paznokci. To ja, półtora roku od niego starsza, nosiłam go na rękach i do samej matury trzymaliśmy się za rece, pilonowałam go.
Po przyjeździe do polski wysiedliśmy 15 kwietnia (2 dzień świąt wielkanocy) w Krosnowicach. Rozdzielono nas po gospodarstwach, ale nie z całą rodziną. Ja z bratem Adamem i mamą zamieszkaliśmy u gospodarza w pomieszczeniu (obora między krowami). Ale wydawało mi się, że jestem w raju, bo było ciepło. Ludzie niechętnie przyjmowali Sybiraków: bali się brudu, chorób, wszawicy itp.
Przypomniał mi się jeszcze jeden moment, zapamiętany już osobiście (wtedy miałam 6 lat), ale to już z drugigo obozu ze stepów w woj. marksistowskim. Jest 6 grudnia - Święty Mikołaj. Rano wstajemy, a w sianie pod naszymi głowami jednakowe prezenty dla całej rodziny – 12 dzieci (moje rodzeństwo i dzieci stryja Mariana, bo ciocia już umarła na Uralu. W jasnozielonym, małym płócienku placuszek z grubego ziarna mielony na żarnach. Zapytałam tylko mamę, skąd św. Mikołaj wiedział, że w pudełku leży płótno, które mama przywiozła z Tarnopola... To była dla nas wielka radość – wspólne śniadanie.
W 1946 roku wiosną dostaliśmy zawiadomienie, że mamy się pakować i będziemy wyjeżdżać. Nie wiedzieliśmy czy będziemy wracać do Polski, czy dalej w głąb Rosji. Z miejscowości Marks wywieziono nas koleją (wagony bez okien) bezpośrednio już do polski. Podróz trwała także miesiąc. W drodze powrotnej dostaliśmy suchy prowiant i nie było dozoru ze srony Rosjan. Z tym transportem rodzina moja i krewni dojechała w dniu 15 kwietnia do Polski - miejscowość Krosnowice, powiat kłodzko. Potem zamieszkaliśmy rodzinnie, w wielkim folwarku poniemieckim w marciszewie - obecnie marcinowo.
W 1946 roku z wojny wraca mój brat Michał. Ja i mój brat Adaś ucieszyliśmy sie, że wrócił nasz tatuś. Nic nie pojmowaliśmy, bo w szkole w klasie 1 dzieci miały rodziców. Potem starsze moje rodzeństwo i siostry dojeżdżają rowerami lub pieszo do Kłodzka i każdy kontynuuje naukę (równocześnie pracując). Ja z bratem Adamem też chodziliśmy codziennie piechotą do kłodzka do szkoły (w jedną stronę 15 kilometrów i z powrotem 15 kilometrów). Brat Michał pracował w urzędzie miejskim i poszukał dla nas wszystkich (uczących się) mieszkanie (stare bez szyb) na ul.Łukasińskiego 31. To był nasz przystanek na mroźne dni.
Ja i brat Adam, siostra Ludwika, szukaliśmy naszego tatę. Zostawialiśmy kartki w kościołach pod figurą świętego Antoniego z napisem "szukamy tatusia i stryja". Potem znalazłam zdjęcie tatusia i nosiłam ze sobą, noszę do tej pory w torebce. Zawsze jest ze mną... Myślę, że tam z góry, z nieba, obserwował nas i wspomagał.
Wreszcie nastąpiły zmiany w Polsce. Jestem na emeryturze (1988 rok), wcześniej należę do NSZZ – "Solidarność". ale upływa jeszcze 10 lat, jest rok 1990 i 1991. W różnych gazetach i czasopismach pojawiają sie wiadomości dotyczące Sybiraków, a potem wiadomości o Katyniu. Pilnie śledzę prasę. Pierwsze wiadomości o moim tacie i stryju znajduję w gazecie "Rzeczpospolita" - wydanie sobotnio – niedzielne z dnia 24/25 listopada 1990. Znajduję nazwisko na pierszej liście obozu jenieckiego w Ostaszkowie pod numerem 85 - Morawski Stefan (powinno być Szczepan) ur.w 1894 syn Marcelego nr.akt. 842). Na drugiej liście obozu jenieckiego w Ostaszkowie pod numerem 15 - Morawski Stanisław, syn Marcelego ur.w 1904. Druga wiadomość: poszukuję ojca i stryja przez Polski Czerwony Krzyż – otrzymuję wiadomość, 6 luty 1991r. „Morawski Szczepan ur. 1894, syn Marcelego przebywający w obozie dla jęńców wojennych w Ostaszkowie figuruje na wykazie sporządzonym przez NKWD w Moskwie, w kwietniu 1940 r., strona 82, pozycja 85, z poleceniem przekazania do dyspozycji szefa zarządu NKWD kalińkiego województwa (nr.akt sprawy – 842), z dopisem - należy przyjąć żę Morawski Szczepan został zamordowany w 1940 roku. To samo dotyczyło stryja stanisława morawskiego ur.1904 roku, syna Marcelego, przebywającego w obozie dla jeńców w Ostaszkowie. Figuruje na wykazie spożądzonym przez NKWD w Moskwie, w kwietniu 1940 roku.
Trzecie potwierdzenie o śmierci mojego ojca i stryja - lista roztrzelanych w języku rosyjskim - ojciec figuruje pod nr.85, strona 5. Brat ojca Stanisław pod numerem 15, strona 9. Czwarte i ostatnie potwierdzenie o śmierci ojca i stryja - jest to pismo z dnia 31.08.1999 r – Warszawa. Zawiadomienie to otrzymała moja siostra Maria Lisowska. Informacja brzmi następująco: „w chwili obecnej w zasobie centralnego archiwum MSWiA zanjduje się jedynie lista transportowa 016/2 z kwietnia 1940 roku, na której pod pozycją 85 figuruje nazwisko Szczepana oraz lista transportowa z 1 kwietnia 1940 roku, na której pod pozycją 15 figuruje nazwisko Stanisława. Z dokumentów tych wynika jednoznacznie, że Szczepan i Stanislaw Morawscy byli jeńcami obozu w Ostaszkowie, zostali zamordowani w Twerze przez NKWD i pogrzebani w lesie opodal wsi Miednoje, wsród pozostałych ponad 6000 funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych II Rzeczypospolitej. Wniosek jest jeden - lista transportowa jest dostatecznym dowodem, że Stanisław i Szczepan Morawscy zginęli w Twerze.
Uważam, że ten mord na naszych rodzicach i na wszystkich zamordowanych policjantach, ponad 6000 oraz na wszystkich zamordowanych oficerach i ludności cywilnej (razem ponad 22 000), to mord najokrutniejszy w dziejach ludzkości. Przecierz oni nie posiadali broni, nie brali czynnego udzuału w walce. poza tym na pewno dręczeni, męczeni, tęsknili za rodzinami, na mord prowadzeni byli piechotą po lodzie i śniegu, zmrożeni i głodni, wycieńczeni. potem wagonami przywożeni do miasta Kalinina (Tweru), do budynku nkwd. Tam w piwnicznym pomieszczeniu sprawdzano dane każego jeńca, po czym skutego, zaprowadzano do celi śmierci - i strzałem w tył głowy pozbawiano życia. Zamordowanych pod osłoną nocy ładowano na ciężarówki i wieziono trasą 32 kilometry do miejscowości Miednoje. Tam były już przygotowane głębokie doły od 4 do 6 metrów, gdzie ciała tych biednych znieważonych ludzi zrzucano bezwladnie i koparka zasypywała dół, żeby zdążyć na przygotaowanie następnego. Ta zbrodnia powinna byc uznana za ludobójstwo. (zbrodnia przeciwko ludzkości) .
Niestety rosjanie nigdy do tej zbrodni nie przyznają się. A nam Polakom chodzi tylko o to, żeby ci co zginęli zostali uhonorowani w naszej pamięci. Podaję tu cytat z książki "Katyń" autorstwa pana Andrzeja Leszka Szcześniaka: "człowiek żyje dopóty, dopóki istnieje o nim wspomnienie. niechaj pamięć o pomordowanych, tląca się dotąd w sercach ich rodzin i współtowarzyszy broni, utrwali się w ogólnonarodowej świadomości ."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz